W Toronto lądujemy jeszcze w dzień, w oddali widać CN Tower, myśląc o Kanadzie zawsze chciałem zobaczyć Toronto i CN Tower… no i jesteśmy na Kanadyjskiej Ziemi…
Lotnisko przyjemne choć daleko mu do wielkich światowych lotnisk… idziemy do odprawy Emigracyjnej, ponoć wiele osób nie jest przepuszczana przez Urząd Emigracyjny… zobaczymy, stoimy w kolejce do stanowiska odprawy, gdzie indziej jest kolejka dla Kanadyjczyków i obywateli USA, reszta świata stoi w kolejce obok, ponoć lepiej nie iść do czarnoskórego bo oni są uprzedzeni na białych, więc wybieramy i stajemy w kolejce do białej Kanadyjki ale tuż przed naszym podejściem do okienka obok otwiera się kolejne stanowisko a w nim murzyn, oczywiście jesteśmy kierowani do Niego, ale co będziemy się go bać, po przygodach lotniskowych w Hong Kongu i Dubaju już nic nam nie jest straszne… Pan bierze nasze paszporty i zadaje pytania na jak długo do Kanady… oraz czy mamy papierosy, Ania ma Karton fajek tak odpowiadamy, a czy macie państwo Alkohol? Tak mamy włoskie LIMONCELLO na prezenty… Odpowiedz brzmi witamy w Kanadzie… Dobrze ze Pan nie zapytał o ilość alkoholi bo mięliśmy w sumie chyba z 15 butelek… jak się Mariolka dowiedziała to się tylko złapała za głowę… (przecież naprawdę mieliśmy alkohol na pręzenty…)
Na lotnisku czekała na Nas już Mariolka z koleżanką… Kierujemy się prosto do Niej do domu, jej dom jest położony w pięknej okolicy… w ich ogrodzie ciągle chodzą jakieś zwierzaki, skunksy, wiewiórki i sarenki, po za tym jest naprawdę cudownie, spokój, cisza, prawdę mówiąc to Takiej chałupy jeszcze nie widziałem na własne oczy… dom naprawdę piękny, chyba z 500 m2… wieczorkiem Kolacja parę drinków i idziemy spać po dobie trwającej ponad dwa dni, nieprzespana noc w Rzymie + 6 godzin przesunięcia czasu robi swoje, zmęczeni ale pełni wrażeń zasypiamy grubo po północy…