Miało dzisiaj być słonecznie a jest… niestety pochmurno, coś ta amerykańska prognoza pogody jest tak samo skuteczna jak i europejska… najważniejsze jednak że nie pada i tego się trzymajmy…
Na dzisiaj mamy plany bardzo ambitne, tym bardziej że Davide dzisiaj zostaje z Agatą w domu a My ruszamy na zwiedzanie dzięki temu Sami, po obiedzie gdzieś na Manhattanie mamy jeszcze się spotkać z Małgosią… program na dzisiaj dość napięty…
Tradycyjnie wysiadamy z kolejki na Penn Station i dalej na butach ruszamy w miasto, bardzo mało korzystamy z przemieszczania się metrem… idąc pieszo można więcej zobaczyć i tak naprawdę wtedy dopiero można poznać miasto…
Zaczynamy Naszą dzisiejszą przygodę z Nowym Jorkiem od Madison Square Garden w dzielnicy Gramercy, gdzie dostajemy się bez żadnych kłopotów, prawie jak nowojorczycy po prostu Broadwayem, przy parku tym znajdują się słynne budowle Appellate Court (budynek sądu NY) oraz Metropolitan Life Insurance Company (z połyskującym złotym zwieńczeniem w kształcie piramidy), największe jednak wrażenie robi Flatiron Building, w kształcie trójkąta (żelazka tak go nazywano ze względu na jego kształt), budynek ten widziany pod odpowiednim kątem tak aby był widoczny tylko jego wąski przód i boczna ściana robi wrażenie jak gdyby był wąska tylko jedną ścianą (Fotka poniżej), robi wrażenie niesamowicie lekkiej konstrukcji, która gotowa jest się przewrócić przy najlżejszym wietrze… piękny budynek…
Idąc Broadwayem docieramy do Union Square, przy tym kolejnym zielonym placyku znajduje się bazarek na którym ze straganów sprzedawane są warzywa, owoce, kwiaty… tutaj ma miejsce ciekawa scenka sprowokowana oczywiście przeze mnie, a mianowicie… widzę zaparkowany w ciekawym fotogenicznie miejscu radiowóz Policji NYPD, ponieważ Agata nas uprzedzała aby uważać na policjantów + stereotypy że policja najpierw rzuca na chodnik lub strzela a dopiero potem pyta o dokumenty (to oczywiście żart), podchodzę do zaparkowanego radiowozu i grzecznie pytam siedzącą w nim policjantkę czy mogę zrobić Sobie zdjęcie przy radiowozie, jakie jest moje zaskoczenie kiedy pani policjantka odkłada śniadanie które spożywa, wysiada z radiowozu i robi sobie ze mną zdjęcie, potem pyta czy chcemy aby też zrobiła Nam (Mnie i Ani) kolejne foto… kiedyś w Paryżu chcieliśmy mieć fotkę z fajnie pomalowanym radiowozem Policji to nam się oberwało że radiowozom zdjęć robić nie wolno… uważamy że Nowy Jork jest bardzo przychylnym miastem a nowojorczycy bardzo wyluzowani i mili…
Dalej idziemy na East Village, w dzielnicy tej znajduje się wiele pięknych kamienic z XIX w. z typowymi metalowymi schodami przeciwpożarowymi na przedniej fasadzie każdej kamienicy… na Astor Place znajduje się ciekawy sześcian 4,5 metrowej wysokości, przechodzimy się po dzielnicy Litle India, która z Indiami nam się mało kojarzy ponieważ pamiętamy małe Indie z Kuala Lumpur czy z Singapuru gdzie byliśmy kila miesięcy temu… brak zapachów i atmosfery Indii, nawet knajpki prowadzone przez hindusów są jakoś takie mocno zalatujące Ameryką, podobna sytuacja jest z Litle Ukraine, paradoksalnie zamiast w dzielnicy Ukraińskiej trafić do sklepu ukraińskiego, to trafiamy do Sklepu Polskiego, czyli pewnie mieszka tutaj również sporo Polaków, kupujemy Coca Cole, oranżady nie mieli…
Jednak właśnie w dzielnicy Ukraińskiej naprzeciw kościoła St. George`s znajduje się słynna pijalnia piwa Mc Sorley`s Old Ale House (15, E 7th street), w środku wystrój i atmosfera niczym z poprzedniej epoki, na podłodze rozsypane wióry, urządzenia barowe pamiętające czasy pra pra dziadków, na ścianach wycinki z gazet z dawnych czasów… piwo całkiem dobre… jednak atmosfera BEZCENNA, za wszystko inne zapłacisz kartą Master…
Program na dzisiaj mamy napięty, spotkanie z Małgosią udało Nam się przełożyć na inny dzień czyli dzisiaj tylko zwiedzanie, zwiedzanie i zwiedzanie, czyli idziemy dalej…
Docieramy do Lower East Side… najpierw Chinatown, czyli dzielnica chińska, która w porównaniu do Litle India, mile Nas zaskoczyła, na ulicach zdecydowana większość ludności to chińczycy czy inni Azjaci, słyszy się prawie tylko język chiński, reklamy w 90% pisane po chińsku, zapachy Azji, nawet policjanci w radiowozie NYPD są skośnoocy, odwiedzamy Doyers Street gdzie znajduje się ostry zakręt zwany Bloody Angle ze względu na krwawe w tym miejscu porachunki między gangami rządzącymi niegdyś na Manhattanie, idąc dalej wchodzimy po drodze do dwóch buddyjskich świątyń, we wnętrzu świątyń posążki pozłacanych buddów, ofiary składane z jedzenia, zapach kadzidełek, wszech obecna czerwień i prawdziwa atmosfera… chwilowo aż zatęskniliśmy za piękną Azją którą pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia podczas Naszej miesięcznej podróży po tym kontynencie… Litle China to prawdziwa Azja w pigułce…
Przechodzimy na drugą stronę Canal Street i znajdujemy się natychmiast w Litle Italy, dosłownie nie wierzymy w to co widzimy, nie przemieściliśmy się o ileś tam ulic, a tylko przeszliśmy na drugą stronę ulicy i jesteśmy w Europie, we Włoszech, są Bary serwujące włoskie prawdziwe espresso, reklamy po włosku i charakterystyczny włoski bałagan… z typowymi „makaronami” wykrzykującymi coś między sobą po włosku, coś niesamowitego w jakiej symbiozie potrafią żyć obok siebie dwie skrajnie różne kultury… w Litle Italy jakoś tak zrobiło Nam się swojsko, można w restauracyjce zamówić po włosku nasze włoskie dania nie gimnastykując się z Naszym niezbyt dobrym angielskim… jednak Italię to My mamy na co dzień… dzielnica dużo bardziej włoska niż się spodziewaliśmy po zobaczeniu Litle Italy w Toronto, ale idziemy dalej bo na dzień dzisiejszy mamy jeszcze sporo do zobaczenia…
Dochodzimy do dzielnicy SoHo, jest tutaj wiele kamienic z XIX wieku, widać że odrestaurowanych i pięknie zachowanych, niby podobna zabudowa co w dzielnicy East Village, ale widać tutaj przepych, bogactwo i ekstrawagancje, ulice brukowane w starym stylu natomiast wszędzie pełno firmowych butików i sklepów typu Versace, D&G, Prada, Louis Vuitton itp…, ludzie elegancko ubrani, samochody z wyższej półki, zupełnie inaczej niż w biedniejszych dzielnicach Manhattanu… jeżeli w ogóle można powiedzieć że Manhattan jest biedny… skrawek terenu na Manhattanie przecież jest warty grube miliony… podoba Nam się ta dzielnica ale jakoś tak dziwnie się tutaj czujemy… piękne stare kamienice wyglądające jak gdyby je wybudowano wczoraj…
Warto zobaczyć tą dzielnicę, jest sporo ładnych kamienic ale naprawdę piękny jest budynek Singer Building…
Ostatnia już na ten dzień dzielnica to Greenwich Village z ciekawym Washington Square na środku którego stoi Łuk Triumfalny wzniesiony dla uczczenia 100 rocznicy objęcia prezydentury przez Jerzego Waszyngtona… mnie plac się kojarzy z wieloma filmami których akcja dzieje się w NY, jak np.: Jestem Legendą… zresztą co trochę poznaję miejsca znane z filmów…
Przy Washington Square jak również w wielu innych miejscach Nowego Jorku znajduje się park dla… psów, jest to ogrodzony zielony teren gdzie są różne przeszkody, tory i inne psie rozrywki, pieski bawią się między sobą a ich właściciele dyskutują na ławeczkach które się znajdują dookoła tego terenu… Super Sprawa, właściciele piesków wiedzą o co chodzi… zresztą zdziwiło Nas to że nowojorczycy mają chyba fioła na punkcie psów… są ich tutaj tysiące, wszystkie pięknie zadbane i widać że szczęśliwe…
Idziemy zielonymi uliczkami w kierunku 6th Avenue gdzie się znajduje Jeferson Market Courthouse z wieżą zegarową na której kiedyś znajdował się dzwon używany na wypadek zauważonego pożaru. Dzielnica Greenwich jest bardzo zielona, czysta i po prostu przyjemna, domy zadbane ale nie przesadziste z ładnymi estetycznymi przedprożami, jeżeli miałbym wybrać miejsce gdzie miałbym zamieszkać w Nowym Jorku to pewnie właśnie tutaj, chociaż wyobrażam sobie iż ceny za nieruchomości za pewne są wysokie…
Dochodzi już wieczór więc kierujemy się powoli w kierunku Penn Station, oczywiście pieszo, nogi już wchodzą nam lekko w d…… ale warto było, zobaczyliśmy dzisiaj sporo ale przede wszystkim udało Nam się poczuć klimat panujący w każdej dzielnicy z osobna… dzisiaj nawet na chwilę nie skorzystaliśmy z transportu publicznego… nie z powodów finansowych ale dlatego że mogliśmy w ten sposób chłonąć różne oblicza Nowego Jorku… chyba już to pisałem… pokochałem to miasto…
W domu tradycyjnie po kolacji opowiadamy przy drineczkach o Naszych kolejnych wrażeniach w Big Apple… jutro jedziemy do Stolicy.