Zwiedzanie Mandalay zaczynamy od obiadku w restauracji nad rzeka... jedzonko bardzo dobre i cena tez przystepna, oczywiscie na obiad zapraszamy rowniez naszego kierowce Michaela wraz z synem, nastepnie jedziemy do Klasztoru... Klasztor caly zbudowany z drzewa tekowego, kazda deska czy pal sa pieknie rzezbione i zdobione... Klasztor piekny jednak brakuje w nim tej specyficznej Aury, jaka byla odczuwalna w Swiatyni Shwedagon w Yangoon...
W Mandalay odwiedzamy jeszcze kilka bardzo ladnych klasztorow, swiatyn i pagod, jednak ciezko powiedziec aby Nas cos powalilo na kolana, wszystko piekne, jak najbardziej warte zobaczenia jednak bez och-ow i ach-ow... najbardziej mistyczna atmosfera panowala w swiatyni zlotego Buddy... wiele ludzi zatopionych w glebokiej modlitwie... nasz kierowca Michel stara sie jak moze i nawet pozwalaja nam wejsc do sektora przeznaczonego dla wybranych osob, znajdujacego sie najblizej statuy zlotego Buddy... no Michel lapiesz piowoli punkty...
Do okola swiatyni zlotego Buddy znajduja sie dziesiatki warsztatow rzezbiarskich gdzie powstaja recznie robione figury Buddy... od miniaturowych po wprost kolosalne na kilka metrow... nawet najmniejsze figurki sa tutaj recznie wykonywane... kupujemy dla Ewci alabastrowego slonia recznie rzezbionego... na pewwno sie ucieszy...
Dzien konczymy, ogladajac zachod slonca ze wzgorza Mandalay gdzie znajduje sie kolejna swiatynia... tutaj tez robimy zakupy kolejnych pamiatek... ciekawe jak My sie z tym calym majdanem zabierzemy... a jeszcze przeciez sporo miejsc przed nami...