W New Yorku ladujemy godzinke przed czasem... Pilot wdepnol pedal gazu troche mocniej.
Z okien samolotu piekne widoczki na Long Island i otaczajace wybrzeze wysepki.
Na lotnisku odprawa Emigration poszla bardzo sprawnie... 2 min i juz jestesmy w terminalu przylotow... czyli znow w Nowym Yorku
Na zewnatrz zimno jak diabli, chyba z -10°C, na szczescie w samochodzie cieplo wec nie bylo az tak zle... ale pierwsze zetkniecie z takim zimnem troche nas zaskoczylo, tym bardziej ze jak wylatywalismy kilka godzin temu z rzymu to u nas bylo +18°C
Z lotniska jedziemy prosto do Malgosi na Greenpoint... jednym slowem znow w domu.
Wieczorkiem schdza sie wszyscy znajomi bo Piotrek ma dzisiaj urodziny... impreza przeciagla sie do 1 w nocy... jak zwykle zreszta... NOWY YORK NIGDY NIE SPI :)