Mieliśmy dzisiaj jechać coś po zwiedzać w okolicy, ale po całonocnym zakupowym szaleństwie wszyscy padliśmy i wstaliśmy dopiero o godz. 16.00, o jakim kolwiek wyjeździe nie było już mowy, ale za to wypoczęliśmy jak zadko kiedy na wyjeździe.
Wstaliśmy poszliśmy na spacerek nad jeziorko, przy okazji podziwiając tak obecny dom rodziców Małgosi, jak również dom, który właśnie budują…
Jest naprawdę piękny i ogromny, nam wystarczyłby taki dom na stałe a co dopiero mówić o domku letniskowym na wakacje… cała okolica jest bardzo przyjemna, spokój, cisza, lasy i jeziora i mnóstwo spacerujących saren i innych zwierząt leśnych, łącznie z niedźwiedziami, ale my nie spotkaliśmy żadnego Misia Yogi, jednak wierzymy, że są tutaj naprawdę.
Po spacerze szybka kąpiel i idziemy na świąteczną kolacje z Indykiem… dom rodziców Małgosi, mimo że jest ogromny, to panuje w nim bardzo miła i przytulna atmosfera, na ścianach salonu powieszone sią różne pamiątki i mnóstwo wypchanych zwierząt, począwszy do jelenia i niedźwiedzia, a skończywszy na skórze anakondy i aligatorze… jednak to nie wystrój, ale atmosfera nas bardzo mile zaskakuje, zostaliśmy przyjęci jak członkowie rodziny, i tak samo się czuliśmy… nie znamy żadnej innej rodziny tak mocno zżytej ze sobą i pomagającej sobie nawzajem, począwszy od Rodziców a skończywszy na dalekich kuzynach i wujkach…
Pani Ewa, mama Małgosi przygotowała bardzo pyszną i wykwintną kolacje, z pysznym indykiem w roli głównej oczywiście, którego do kolacji każdemu kroił, Marek, Pan domu, tato Małgosi… było przy tym również bardzo wesoło, ponieważ ubraliśmy go w indiański pióropusz, a że Pan Marek ma rysy Indiańskie to było także mnóstwo fotek… kolacja przeciągła się znów do późnej nocy, ponieważ było jedzonko, drinki i nalewki domowej roboty, a po wszystkim nawet koncert na pianinie, bo wszyscy członkowie rodziny są bardzo uzdolnieni muzycznie… spać znów idziemy grubo po północy.