Rano pobudka nieco spóźniona, mieliśmy wstać o 7.00, a ledwo udało nam się zwlec o 8.00, a jeszcze trzeba, co nie co spakować, jednak Beato po nas przyjeżdża też z lekkim opóźnieniem więc jakoś się wyrobiliśmy. Do Meksyku nie bierzemy naszych ciepłych kurtek, lecimy w końcu do ciepłych krajów , a tu niespodzianka… na lotnisku okazuje się że zapomniałem z kieszeni płaszcza wyjąć kartki które się dostaje w Emigration zaraz na przylocie do USA, a która trzeba oddać na odlocie… jednak próbujemy bez… na szczęście przy odprawie nikt o te kartki się nie upomina więc do Mexico lecimy, co będzie na powrocie to będziemy się martwić później…
Lot do Cancun trwa ponad 4 godz. przelatujemy nad Florydą i pod nami widać piękne widoki… na miejsce dolatujemy zgodnie z planem.
Odprawa trwa bardzo sprawnie, celnicy nie zadają zbędnych pytań i dostajemy prawo pobytu na 180 dni.
Na zewnątrz jest ciepło, łapiemy taxi za 16.00 USD od osoby pod Hotel, który wstępnie zarezerwowaliśmy wczoraj przez Booking.com… pokój 50.00 USD, Hotel wygląda na całkiem OK, jednak okolica niezbyt ciekawa, wiec nawet do Hotelu nie wchodzimy… zabieramy się, i idziemy w kierunku Zona Hoteliera, gdzie jest mnóstwo Hoteli i widać, że dość bezpiecznie, po przejściu kilku przecznic bierzemy Autobus miejski i jedziemy w kierunku mekki Turystycznej.
Na pierwszą noc znajdujemy Hostel, pokój taki sobie, ale może być, jest już późno i nie chce nam się szukać nic innego, tzn. odwiedziliśmy kilka pobliskich hoteli, ale cena była nie do przyjęcia jak na warunki Meksykańskie, jak co to przeniesiemy się gdzieś indziej jutro… idziemy do knajpki meksykańskiej na pierwsze lokalne jedzonko, potem na Internet zrobić rezerwacje na jutro na wynajem samochodu w Hertzu, ostatecznie idziemy, tradycyjnie spać po północy