Już z daleka Tulum nam się bardzo podoba, powoli zza chmur przebija się słoneczko, więc nie zatrzymujemy się przy straganach tylko od razu idziemy do kasy po bilety (wstęp 52 Peso) i zasuwamy na zwiedzanie, dopóki słoneczko jest na horyzoncie, dzisiaj jest sporo chmur i musimy się prześcigać z pogodą… jednak najważniejsze, że jest ciepełko, czyli około 25/27°C, najważniejsze, że nie trzeba zakładać ciepłych ubrań
Od parkingu do starożytnego miasta Majów Tulum trzeba kawałeczek dojść, można też dojechać wagonikami ciągniętymi przez traktor, my wybieramy 5 minutowy spacer… dalej i tak trzeba iść pieszo.
Mijając przystanek, na którym wysiadają leniwi amerykańscy turyści, dochodzimy do dawnych murów obronnych, idąc przyjemną alejką dookoła porośniętą roślinnością tropikalną… do starożytnej osady wchodzi się wyłomem w murze.
Z drugiej strony muru widoki niespodziewane, okazuje się, że kompleks archeologiczny jest sporawych rozmiarów, położony na dwóch klifach, pomiędzy którymi rozciąga się śliczna zatoczka z pięknym błękitnego koloru morzem Karaibskim, oraz plażą z białym piaskiem, na którym rosną palmy… jest to bardzo klimatyczne miejsce… plaża, błękit morza, a dookoła ruiny miasta Majów.
My plaże zostawiamy na później, a na pierwszy plan idzie zwiedzanie, czyli najpierw El Castillo (zamek, służący, jako punkt orientacyjny dla żeglarzy ze świątynią na szczycie) następnie oglądamy świątynie wiatru oraz schodzimy schodkami na plażę położoną u podnóża klifów, z której roztacza się piękny widok na ruiny górującej nad miastem świątyni El Casillo… żałujemy tylko, że słoneczko zdążyło się schować za chmurami i tylko, co jakiś czas jego promienie przebijają się przez chmury ukazując pełen błękit wód morza karaibskiego.
Ponieważ jest wczesne popołudnie postanawiamy wybrać się jeszcze do Cobe, które jest 50 km od Tulum.