Ostatni dzień mija pod znakiem zapytania… od rana trochę pada śnieg, ale od godz. popołudniowych ma padać na całego, ma przejść porządna burza śnieżna.
Sprawdzamy w internecie sytuację na lotnisku, i okazuje się, że już wszystkie loty na dzisiaj zostały odwołane, nie wiadomo czy jutro w ogóle wrócimy do Europy.
Co ma być to będzie, nic na to nie poradzimy, więc po co się denerwować, przynajmniej zobaczymy Nowy York w śniegu.
Wieczorem idziemy na imprezę urodzinową Ewy, mamy Małgosi, jemy dyskutujemy, popijamy… jest jak zwykle bardzo miło, wesoło i sympatycznie… czujemy się już trochę jak członkowie rodziny.
Gdy wychodzimy po północy z domu gości, okazuje się, że śniegu napadało już dobre 30 cm, na ulicach samochodach… wszędzie bialutko… po prostu jest pięknie. Śnieg ma padać przez całą noc, więc jutro na pewno będzie go sporo, a co za tym idzie… nasz wylot staje pod znakiem zapytania… ale co… ważne że jest pięknie, spać mamy gdzie, jeść mamy co, więc po co się przejmować na zapas…